Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dynowanym ruchem wymachując rękami i potrząsając głową.
Lejtan zdumiał się niewymownie dowiedziewszy się, że nowy nabywca nie tylko zapłacił Sprogisowi za tak bardzo zmieniony obraz, lecz wraz z pieniędzmi przysłał mu list z propozycją wymalowania nowego znów wariantu na ten sam temat i w ścisłych granicach dawnej kompozycyjnej struktury. Nieznajomy pisał:
— Wyczuwam jakąś ideę w zmianach, poczynionych w dwóch powtórzonych przez pana wariantach „Mitu“, ponieważ znam dokładnie oryginał pierwotny i jego pierwszy sobowtór, który nie jest jednak wcale sobowtórem. Interesuje mnie niewymownie dalsza ewolucja „Mitu“!
List ten przyniosła jakaś staruszka, schludnie ubrana. Na pomarszczonej jej twarzy poruszały się niespokojnie świdrujące, wyraźnie podejrzliwe, ciemne oczy, otoczone gęstą siecią drobnych zmarszczek.
— Kto panią tu przysłał? — brutalnym głosem spytał malarz, surowo patrząc na babinę.
— Dymisjowany pułkownik gwardii Preobrażeńskiego pułku, Pomerancew — odparła natychmiast nie spuszczając ze Sprogisa bacznego wzroku okrągłych, starczych oczu.
— Gdzie mieszka pułkownik? — dopytywał.
— Przy ulicy Mochowej, pod numerem siódmym... we własnym domu... — odpowiedziała staruszka i zwracając się do stróża, trzymającego płótno, rzekła w pośpiechu:
— Mój Boże, późno już zapewne! Wynieście obraz za bramę... ustawcie go ostrożnie we wnę-