Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jeszcze tak niedawno czuł się na siłach, ażeby zapoczątkować nowy prąd w sztuce, teraz odrzucono go na drugie miejsce, a pierwsze odsunięto tak daleko, że niemal ginęło we mgle i, gdyby nie łuna nad nim, nie mógłby go nawet dosięgnąć wzrokiem.
— Łuna geniuszu!... — wzdychał Sprogis, a w westchnieniach jego poza goryczą zawiści i pogardy dla siebie wyczuwała się rzewność uwielbienia.
Nie wiadomo, jak skończyłoby się zmaganie młodego malarza, gdyby nie przypadek, który wyrwał go z pełnego męki odrętwienia.
Pewnego razu stróż przyniósł mu list w dużej, z grubego, czerpanego papieru kopercie, ozdobionej monogramem. Nieznany korespondent zapytywał, czy nie zechciałby Sprogis powtórzyć swego obrazu, gdyż antykwariusz żądał za „Mit“ dwa tysiące rubli. Autor listu gotów jest zapłacić tę sumę malarzowi, lecz nie pośrednikowi, który zapewne oszwabił Sprogisa i zamierza nadal wyzyskiwać utalentowanego artystę.
Sprogis zwalczył ogarniający go bezwład woli i, uczyniwszy heroiczny wprost wysiłek, ubrał się i poszedł do antykwuriusza.
— Odsprzedaj mi pan mój obraz — zapłacę dwieście rubli, — zaproponował malarz.
Kupiec chytrze zmrużył oczy i wycedził przez zęby:
— Stary kawał!... Kupicie za dwieście, a sprzedacie za pięćset... Tylko cenę sobie zbijecie... Ja go sprzedam za dwa tysiące... Nie teraz, to za