Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jego cieszyły się powodzeniem i dostarczały mu skromnych, lecz pewnych zarobków.
Przyjaciele, pochodzący z jednego miasteczka, nie cierpieli już teraz głodu, bo Lejtan zaczął wkrótce malować obrazki, przedstawiające krwawe, wyrafinowane w swej okrutnej pomysłowości udręki, którym poddawano świętych Pańskich, i z tej niezwykłej twórczości na nowo czerpał dochody dla siebie i Sprogisa.
Wiliums nie pracował.
Z nienawiścią i jakimś przerażeniem spoglądał malarz na stalugi, paletę i pędzle.
Nie mógł zabrać się do pracy. Coś się w nim załamało i rozprysło, pozbawiając go sił i woli.
Nie uświadamiał sobie, a, może, bał się uświadomić, że stracił wiarę w swój talent.
Zimny, spokojny i krytyczny względem siebie i innych, — od pierwszego roku akademii ocenił siły kolegów i możliwy rozwój ich zdolności artystycznych. Nie widział w tym gronie niebezpiecznych dla siebie konkurentów. Nie posiadali wyobraźni i porywu. On sam zaś, należący do najbardziej mściwego i zaczajonego w sobie narodu, jakim są Łotysze, tryskał temperamentem. Siły życiowe, bujne i płomienne, fantazja niewyczerpana rozpierały go, trawiły i żarły, niewidzialne pod maską lodowatej obojętności.
Samotność, ciężka praca, ubóstwo niemal i nędza w zaraniu młodości zmusiły go do opanowania tych sił burzliwych i skierowania całego zasobu energii wewnętrznej na rozpaczliwą chwilami walkę o byt, na osiągnięcie wymarzonego celu