Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




ROZDZIAŁ II.

Od czasu wizyty księcia Panina w „legowisku wielkich artystów-malarzy“ nic się prawie nie zmieniło zewnętrznie. Przynajmniej bardzo mało. Zniknęła na drzwiach tektura z cerkiewno-słowiańskim napisem, podłoga została zamieciona, a nawet, być może, umyta; pomiędzy piecem a ścianą nie widać już było rogu wrzuconego tam obrazu, przedstawiającego „Mit“.
Ladę też przesunięto bliżej do okien; widniały teraz na niej tabliczki akwarelowych farb Chenala, słoiki z gwaszem, tuszem i sangwiną, słoik z naftą i wymaczanymi w niej pędzlami. Częściej też syczał „primus“, po izbie zaś rozchodziła się woń gotowanego mięsa, cebuli i kapusty. Co trzy dni zjawiał się stróż, przygarbiony chłop łotewski, jednooki, milczący olbrzym, i palił w piecu.
Wtedy w izbie stawało się gorąco jak w łaźni. W parnym, rozgrzanym powietrzu miotały się zwisające strzępy pajęczyn i szeleściły coraz bardziej odstające od ścian resztki ocalałych tapet. Na ścianach perliła się rosa, zbiegająca strugami na podłogę, inne — z topniejącego na szybach lodu spływały na parapety okien; przy szparach