Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

serca! Gniew i rozpacz wyczuwam w słowach pana...
Naciągnąwszy rękawiczki podniósł kołnierz futra i już spokojnie rzucił w stronę studentów:
— Muszę już panów opuścić... Do widzenia!... Bardzo żałuję, że tak się skończyła moja wizyta...
Po chwili przyjaciele posłyszeli odgłosy jego kroków na skrzypiących deskach sieni i już mniej wyraźne — dobiegające z podwórza.
Lejtan upadł na posłanie. Wsunąwszy się z głową pod koc, leżał cicho i jak dziecko płakał bezdźwięcznie. Przytłaczający, nieodczuwany nigdy dawniej ciężar spadł mu na pierś, a był niby zmora, przejmująca lękiem i chłodem.
Naprzeciwko, na ławie siedział skulony Sprogis, z dłońmi, ukrytymi w wystrzępionych rękawach starego palta; wpatrywał się w migający i kołyszący się płomyk świecy i coraz silniej zaciskał szczęki.
— Klęska i upokorzenie... Klęska i upokorzenie!... — miotała się w jego rozpalonym mózgu natrętna, judząca myśl.