Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zbliżył się i ponad głowami tłumu starał się odczytać drukowany plakat. Po chwili zmrużył oczy gwałtownie i odszedł wylękłym wzrokiem patrząc w ziemię.
— Szukają!... Wyznaczyli nagrodę za schwytanie mnie! — myślał, lecz wnet roześmiał się cicho. — Daremny trud! Nie uda im się! Sam się oddam w ręce sądu, tylko nie tu, ale tam, w Tukkumie, gdzie za kościołem stoi biały domek pastora... Nikt nie dostanie nagrody za moją głowę!
Kupiwszy sobie coś do jedzenia i butelkę mleka, wsiadł do wagonu. Nagle zobaczył policjanta, który stał w jego przedziale i gwarzył z nowym pasażerem. Był to młody, chudy człowiek o biegających oczach i haczykowatym nosie. Zerknął na Sprogisa i rozmawiał dalej o skradzionym komuś koniu, którego przed tygodniem odnalazł w Kurhanie zaaresztowawszy złodzieja.
— Wywiadowca!... — mignęła Sprogisowi myśl, lecz nie zdradzając obawy z niezwykłym spokojem zabrał się do jedzenia.
Pociąg po długim postoju ruszył dalej.
W przedziale pozostał tylko chudy człowiek o haczykowatym nosie. Siedział w kącie i drzemał. Sprogis zapaliwszy fajkę wyciągnął się na ławce założywszy ręce pod głowę. Niewygodnie mu było, więc powstał i zaczął zwijać palto, aby mieć oparcie, lecz w tej chwili wysunęła mu się gazeta z kieszeni i upadła rozwijając się na podłodze.
Tytuł — „Krwawa tajemnica pałacyku księcia Panina“ bił czerwienią ogromnych liter.