Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cyganki Zary i prokuratora, aż wreszcie — doszedł do końcowej części, noszącej osobny sensacyjny podtytuł: „Krwawa zagadka“.
Jak przez mgłę zamajaczyły w różnych miejscach kolumny nazwisko Lejtana, dalej — nieznajome zupełnie — Stawrowskiego, wreszcie raz po raz wypływały niby z ciemności jaskrawe czerwone sygnały: — Sprogis!... Sprogis!... Sprogis!...
Coś tam w głębi mózgu zmuszało go do odrzucenia gazety i spalenia jej.
Jakiś głos podszeptywał mu:
— Nie czytaj, lepiej nic nie wiedzieć, czym prędzej zapomnieć!
Wola jednak już nie własna, lecz jakaś inna a stokrotnie silniejsza i mściwa, zapanowała nad jego wzrokiem, pamięcią, rozumem, przykuła niby łańcuchem wszystkie jego zmysły do leżącej na stole płachty dziennika i przynaglała, aby czytał słowo po słowie, wiersz po wierszu, a gdy skończył, — bladego, wstrząśniętego do głębi, zrozpaczonego i niemal obłąkanego smagała raz jeszcze i zniewoliła, aby ponownie czytał i czytał od początku do końca.
Sprogis czuł, że przed oczami jego opuszcza się powoli czarna zasłona. Było to tak, jak gdyby w teatrze po ostatnim akcie sztuki zapadła kurtyna ukrywając scenę przed publicznością. On zaś — Sprogis pozostał na scenie i zrozumiał, że dalszy ciąg sztuki ma się rozegrać poza świadomością widzów i bez udziału autora, że jakąś straszliwą improwizację nieznanego finału odegrać mają sami aktorzy.
Aktorzy?