Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dawna sami zarabiali na własne utrzymanie, że ustało to nagle, gdy Sprogis oddał się niepodzielnie swemu „Mitowi“. Pokładali w nim całą nadzieję i byli niemal pewni zdobycia nagrody, sięgającej olbrzymiej dla nich sumy trzech tysięcy rubli. Nadzieja ta zawiodła, bo plon prawie całorocznej wytężonej pracy wyrwał im on — książę Panin, bogacz, dziedzic licznych majątków, pałaców i przedsiębiorstw, należących do jego ojca, generała świty cesarskiej i ulubieńca monarchy.
Młody arystokrata słuchał syczącego głosu Sprogisa, który opowiadał, że z początku Lejtan pracował i dopomagał starszemu koledze, lecz kilka miesięcy temu zachorował obłożnie. Nędza zajrzała w oczy przyjaciołom. Malarz nie mógł przerwać swej pracy konkursowej i starać się o poboczny zarobek, więc przyjaciele posprzedawali wszystko, co tylko mieli, i, gdy cały plan ich runął nagle i beznadziejnie, znaleźli się w ciężkim położeniu.
Panin wysłuchawszy opowiadania malarza milczał i tarł czoło.
Po chwili nieśmiałym głosem rzekł:
— Koledzy! Muszę się przyznać, że mam wyrzuty sumienia, bo jestem (jakby to określić?)... najeźdźcą... Studiowałem w Paryżu i nagle zachciało mi się wstępnym bojem uzyskać nagrodę ojczystej Akademii... Wpadłem ze swoim obrazem jak kamień do zacisznego stawu i sprawiłem wam tyle zawodu i... trudności życiowych!... Nagroda, którą zdobyłem, nie ma dla mnie najmniejszego praktycznego znaczenia!... Chodziło mi wyłącznie o stronę moralną tej sprawy... Wiem