Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że boryka się z myślami i tłumi w sobie jakieś żywsze wrażenia.
— Eh! — westchnął z goryczą. — To nie tak wypadło, jak myślałem!
Szybkim krokiem zbliżył się do Sprogisa i wyciągnął dłoń.
— Nie przechodźmy na stopę wojny, bo to byłoby ze szkodą dla mnie i dla kolegi!... — szepnął urywanym głosem. — Przyglądając się „Mitowi“ pana wyczułem w autorze mistyka ziemi, piewcę nadziei i kultów, zrodzonych w niej... Natomiast mój „Mit“ jest tworem mistyka słońca... a więc tego, co wznosi się ponad ziemię, stając pomiędzy synem człowieczym, a synem bóstwa... Ja i pan stanowimy społem to, co powinno być celem i przeznaczeniem ludzkości... Dalej i wyżej tego człowiek, z pierwiastków ziemi złożony i ożywiony duchem, nie zajdzie!... Świadczy o tym Sfinks — wcielenie cech dzikich tworów ziemi i cech wielkiej, boskiej tajemnicy...
— Czegóż pan chce ode mnie? — syknął Sprogis ponuro patrząc w ziemię.
— Wspólnego dążenia ku sławie! — zawołał Panin i porwawszy dłoń Łotysza z siłą ją potrząsnął.
— Niech kolega Lejtan będzie świadkiem naszej umowy! — dodał w jakimś uniesieniu.
Uspokoił się w jednej chwili, a tak nagle po silnym, zdawało się, wybuchu, że Lejtanowi mignęła myśl o afektacji i nieszczerości gościa.
Ćmiąc papieros za papierosem i częstując nowych swoich znajomych, Panin wypytywał się o ich życie. Dowiedział się, że koledzy do nie-