Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swych wrażeń wzrokowych należyty wniosek — śpiewnym głosem przemówił Panin.
— Nie mamy lampy! — odburknął Łotysz, lecz schyliwszy się po chwili wyjął z lady butelkę z kawałkiem świecy i zapalił ją.
— Niech pan mówi dalej, bo kolega nie skończył jeszcze — zaproponował gość z lekkim skinieniem głowy.
Sprogis usiadł na ławie i milczał.
Panin dopiero wtedy spostrzegł Lejtana i podszedł do niego.
Spojrzenia ich skrzyżowały się. Lejtan nigdy nie widział zwycięzcy swego przyjaciela i teraz patrzał na niego z mimowolnym szacunkiem. Przyzwyczaił się przecież wierzyć w niedoścignioną wyższość i niezwykłe zdolności Sprogisa. Zapatrzony w piękną, uduchowioną twarz młodego księcia, Ernest nie spostrzegł dziwnego błysku w jego szafirowych oczach, w których na mgnienie oka przemknął strach; nie uświadomił też sobie, że drobne zmarszczki, zbiegające ku wargom, wyraziły nagłe przerażenie, z trudem pohamowane.
Na kilka uprzejmych słów księcia, wymówionych zduszonym głosem, ciemnooki Ernest odpowiedział krótkim, urwanym frazesem i znowu umilkł, nie oddychając i oczekując czegoś z namiętną niecierpliwością.
Milczenie trwało i stawało się kłopotliwym.
Panin jednak zachowywał niewzruszony spokój, tylko na białym czole poruszały mu się chwilami ledwie dostrzegalne zmarszczki, dowodzące,