Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

buntując każdy nerw i kurcząc mięśnie z taką siłą, że tępy ból biegł po muskułach nóg i ramion.
Pochylił głowę i zaciskając zęby, mówić zaczął przedrzeźniając gościa:
— Ach... tak, tak! Poznaję... Pokazywano mi księcia podczas konkursu... Przyszedł pan tu, aby się pastwić nade mną — zwyciężonym! Zwyciężony jest mój talent, który uległ geniuszowi, nie zaś ja — Łotysz, syn skromnego prowincjonalnego weterynarza! Ja mogę urwać panu głowę tak doszczętnie, że nie będzie już na co włożyć korony książęcej, ani też... cha, cha, cha... wieńca laurowego!
Panin nie spuszczając ze Sprogisa łagodnego wzroku pięknych oczu wybuchnął wesołym, beztroskim śmiechem mówiąc:
— Pewnemu bykowi katalońskiemu pokazano rzeźbę Bernarda Ortegi, przedstawiającą szarżującego byka. Wie pan, co uczyniło katalońskie bydlę? Grzmotnęło rogami w dzieło wielkiego rzeźbiarza i odwaliło mu łeb... Nie stosuję tego bynajmniej do kolegi, lecz przypominam mu, że historia nieraz się powtarza...
Zapalił nowego papierosa i oparłszy się o ladę puszczał małe kółeczka dymu, śledząc jak znikały w ciemności pod pułapem.
Zmieszany Sprogis milczał.
Ernest Lejtan, przyglądający się tej scenie, bez szmeru usiadł na posłaniu i, zdawało się, że zamarł w trwożnym oczekiwaniu.
— Proszę zapalić lampę, kolego, zawsze wolę dokładnie widzieć rozmówcę, aby wyciągnąć ze