Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zapytany dotykając daszka urzędowej czapki odparł:
— Niebawem zajadą dorożki... nie zdążyły jakoś na czas...
Istotnie w pół godziny później z trzaskiem żelaznych kół podjechały do dworca dwa rozdygotane, brzęczące wózki. Furmani zaczęli się kłócić o pasażera, lecz w końcu jeden z nich zawładnął nim. Umieściwszy walizkę na koźle obejrzał się na siedzącego w powozie nieznajomego i rzucił przez ramię zwykłe pytanie:
— Do „Syberyjskiej Gospody“?
— Proszę mnie zawieźć do hotelu — mruknął pasażer.
— To też i mówię — do „Syberyjskiej Gospody“! Innego tu hotelu nie ma! — odpowiedział woźnica zacinając konika.
Po chwili przerzucił nogę przez kozioł i patrząc na nieznajomego zasypał go pytaniami:
— Z Rosji? Z Moskwy? Kupiec? Czym handlujecie?
Barczysty człowiek spojrzał na niego ponuro i odparł zimnym głosem:
— Jadę z Finlandii i nie jestem kupcem... Siądźcie porządnie, bo wasza szkapa wciągnie nas do rowu.
Chłop nie odezwał się więcej i ze złością siekł konia batem.
Wreszcie wjechali do miasta. Niebrukowane, okryte kurzem i nigdy nie wysychającymi kałużami ulice miały wstrętny wygląd. Włóczyły się tu świnie ryjąc wąski pas darniny, zieleniejący pod drewnianymi, pochylonymi płotami, za którymi