Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stawrowski podniósł ramiona i uśmiechając się wesoło powiedział:
— Istotnie! Nie miał pan, panie Lejtan, sprzyjających warunków dla obserwacji. O ile wiem, z zeznań służby księcia Panina, wszyscy goście jego, a w tej liczbie i pan, byliście zupełnie pijani... Jak się to mówi — w sztok, czy w dym, hę?
Ernest natychmiast wywołał na twarzy jak najweselszy uśmiech i odparł:
— O, tak!... Piliśmy stanowczo za dużo!
— Za dużo! — zgodził się sędzia. — Mam jakieś wewnętrzne przekonanie, że gdyby nie ta pijacka noc, zbrodnia nie miałaby miejsca... Ale... ale... czy nie wie pan, co się dzieje z pańskim przyjacielem? Że jest on pańskim przyjacielem i ziomkiem — dowiedziałem się od generała Panina.
— O kim pan mówi? — zapytał Ernest, a strach przed czymś nieznanym jeszcze bardziej zwęził mu źrenice i zacisnął szczęki. — Mam wielu przyjaciół...
— Mam na myśli... Wiliumsa Sprogisa...
Lejtan wyczuł w tej chwili utkwiony w siebie wzrok sędziego i jeszcze innej pary oczu, skierowanych od stolika sekretarza.
— Sprogis? — szepnął. — O ile pamiętam wyszliśmy razem... On, ja i baron Prangel... Rozstaliśmy się przed pałacem księcia.
— Zgadza się to z zeznaniem portiera... — mruknął sędzia. — Najzupełniej się zgadza...
Strach znów ukrył się w zakamarkach serca i Lejtan już śmielej podniósł głowę.