Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ze łzami w oczach; po nim nastąpiła kolej portiera, lokajów, dozorców domu, jakiegoś dorożkarza, a dopiero po przesłuchaniu całej służby woźny jął wpuszczać do gabinetu sędziego przyjaciół zamordowanego księcia.
Lejtana wezwano w trzeciej kolei.
Od drzwi gabinetu do jego miejsca było zaledwie osiem kroków. Wiedział to dokładnie, bo liczył je za każdym razem, gdy przesłuchany już świadek przechodził przez poczekalnię.
Posłyszawszy swoje nazwisko, nie od razu zrozumiał, że woźny wywołuje właśnie jego — Ernesta Lejtana.
Wreszcie wstał z nieznośnie ciężącą mu w piersiach bryłą lodu, od której, niby wartkie strumyki, po całym ciele rozbiegały się zimne wężyki od stóp do głowy.
Ach, ta głowa! Ciężka i płonąca przypominała mu ciasną pułapkę.
Podobne do myszy, smaganych przerażeniem, miotały się w niej ułamki potarganych myśli, zazębiające się o siebie, tłoczące i krzyżujące się bezładnie. Od czasu do czasu budziły one jakieś wspomnienia, tworzyły niewyraźne, zamglone obrazy, ożywiały zatarte od dawna, jak gdyby przed wiekami przeżyte wrażenia.
— Cztery... sześć... siedem... — niewidzialny pedometr odbijał w zbolałej głowie każdy krok studenta.
Ujrzał wreszcie przed sobą uchylające się drzwi i przestąpił próg gabinetu sędziego.
Jak przez mgłę dojrzał urzędowe biurko ze stosem niebieskich zeszytów i czerwonych tekturo-