Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




ROZDZIAŁ X.

Ernest Lejtan spał kamiennym snem. Przyjechawszy do domu z trudem dowlókł się do łóżka i w ubraniu padł na posłanie. Alkohol trzymał go w swej mocy tłumiąc wszelkie odruchy uczuciowe i zacierając wspomnienia.
Student nie uświadamiał sobie, że ktoś szarpie go, wstrząsa i usiłuje podnieść mu głowę. Dopiero poczuwszy zimną wodę na czole i skroniach, a potem strugę jej, biegnącą mu po piersi i karku, poruszył się i uniósł nabrzmiałe powieki.
Nieprzytomnym wzrokiem patrzał przed siebie.
Jak gdyby przez gęstą mgłę zamajaczyła przed nim upiorna, przerażona twarz barona Prangla. Mówił coś do niego szeroko roztwierając usta, lecz Lejtan poprzez szum i jazgot panujący w głowie słyszał tylko urywane sylaby nie mogąc ułożyć ich i powiązać należycie.
Zamknął oczy, wyczerpany tym wysiłkiem, westchnął i już na nowo zapadał w senne odrętwienie, gdy jeden dźwięk powtarzający się uporczywie jął wświdrowywać się w zatruty, nieczynny mózg, podrażniając go i zakłócając stan bezwładu.