Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poduszkę, gdyż z korytarza doszedł go szmer zbliżających się kroków.
Ktoś dyskretnie zapukał do drzwi.
Sprogis w okamgnieniu rzucił się na podłogę i jął mruczeć pijanym głosem.
Wszedł lokaj i ujrzawszy śpiącego księcia zadzwonił na innego sługę.
We dwóch wynieśli księcia z pracowni a starszy z nich mruknął do kolegi:
— Zaczął pić młody książę... Stary też podobno tęgo popijał za młodu... Rozbierzesz go, Szczepanie, i ułożysz do snu... A tych bydlaków nie budź, prześpią się i, nie znalazłszy księcia, pójdą sobie rychło...
Ledwie słudzy odeszli, Sprogis zerwał się, stanął przy drzwiach i nasłuchiwał.
Wyczekał aż jeden z lokai zeszedł na dół, a w kilka minut potem posłyszał szurgające kroki drugiego.
Sprogis, namoczywszy serwetę w zimnej wodzie, zebranej dokoła topniejącego lodu, jął cucić Lejtana. Miał namarszczone czoło i surową, skupioną twarz człowieka, który odrzucił już wszelkie myśli i wahania, gdyż zapadło w nim postanowienie. Stało się ono silniejsze już od woli, a złożyły się na jego bezlitosną moc wszystkie żywiołowe potęgi ludzkie, ostatecznie zwolnione z więzów rozumowania i naleciałości obcych nagle przebudzonej, pierwotnej naturze.
Mięśnie działały szybko i sprawnie.
Myśl zamknęła się w ciasnym, lecz ściśle ograniczonym kole niezbędnych w tej chwili czynności, nie rozpraszając się już i nie wahając.