Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poza surowością zewnętrzną i wściekłą chwilami ambicją i nieufnością — w piersi Sprogisa biło serce, zdolne do dobroci i poświęceń. Nie — Wiliums nie mógł być złym człowiekiem!
Nie śmiał pomyśleć też tego o Paninie. Zachwycał się nim, podziwiał i lubił za tę jego ujmującą równość charakteru, za spokój, dobrotliwą, wielkopańską wyrozumiałość i tę zdolność do niespodzianego, błyskotliwego, genialnego niemal uniesienia. Po raz pierwszy w życiu spotykał podobnego człowieka, bezkrytycznie rozkochał się w nim, a stawszy się w jakiś zdumiewająco łatwy i naturalny sposób jego przyjacielem, z dniem każdym zamieniał się w coraz bardziej oddanego i wiernego wielbiciela, co już ostatecznie pozbawiało go wszelkiej zdolności do krytyki.
Teraz pod wrażeniem niezrozumiałego ostrzeżenia Sprogisa, zagadkowych powiedzeń Manon i słów Zary musiał się przyznać samemu sobie, że bądź co bądź wcale nie znał swego arystokratycznego przyjaciela.
Gdy odtwarzał w pamięci długie godziny spędzone z nim, odżyły nagle różne, prawie zatarte już w pamięci wrażenia. Uświadomił sobie z dziwną wyrazistością, że Sprogis niezmiernie interesuje księcia Romana, a przejęcie się jego osobą przybiera niekiedy cechy jakiejś trwogi i zaniepokojenia. Panin często wypytywał Lejtana o życie Wiliumsa, o jego nastroje, zamiary i plany na przyszłość, o obrazy, które kiedykolwiek bądź namalował surowy Łotysz, o jego upodobania i nawyknienia, wreszcie o to, co myślał i mówił o nim samym zwyciężony przez niego malarz.