Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jących nieznośnym ogniem oczach, — studiujący prawo na uniwersytecie a jednocześnie przez ministerstwo spraw zagranicznych urabiany na rosyjskiego szpiega w koloniach angielskich, i kilku innych jeszcze cudzoziemców, przypadkowo bawiących w północnej stolicy.
Książę urządził zebranie męskie, niczym nie skrępowane, najprzyjemniejsze dla ludzi nieobytych z wielkim światem.
Goście oglądali galerię obrazów, piękne marmury, brązy i porcelanę, zdobiące wszystkie niemal pokoje pałacyku, szczególnie jednak — gabinet generała, gdzie znajdowały się rogi łosi, żubrów i jeleni, skóry upolowanych przez gospodarza domu niedźwiedzi, tygrysów i wilków, witryny z ustawioną w nich bronią myśliwską i manekin, przedstawiający samuraja w starożytnej zbroi wieku XVI.
Tam i sam tworzyły się mniejsze lub większe kółka gości, rozmawiających z ożywieniem i werwą.
Przybywszy do pałacyku i szukając gospodarza Sprogis rozglądał się wokoło z zaciekawieniem. Spostrzegł jednego tylko znajomego, absolwenta akademii — rzeźbiarza Stunkowskiego.
Otaczało go kilku panów, poważnie go słuchających.
— Nie mogę się z tym zgodzić — mówił rzeźbiarz, odrzucając z czoła spadającą mu na oczy czuprynę. — Jestem Polakiem i wierzę w istnienie absolutnej etyki. Walka oparta na nienawiści, pogardzie i brutalnej sile, szczególnie zaś zastosowana do całej klasy społecznej, nigdy nie osiągnie celu, gdyż wywoła jeszcze potężniejszą reak-