Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




ROZDZIAŁ VI.

Książę wyprawiał swe imieniny niezwykle hucznie. W bogato umeblowanym pałacyku przy ulicy Morskiej, pełnym najlepszych obrazów i rzeźb współczesnych mistrzów, było gwarno. Korzystając z nieobecności rodziców, przebywających wraz z dworem cesarskim na Krymie, młody Panin zaprosił wszystkich znajomych i przyjaciół, tych nawet, których nie mógłby pokazać swojej arystokratycznej rodzinie, wrażliwej na towarzyskie formy, strój i sposób wysławiania się.
W amfiladzie sal, saloników, gabinetów i buduarów tłoczyła się cudaczna zbieranina ludzka, na którą służba spoglądała z niedowierzaniem i zgorszeniem. Obok utytułowanych oficerów gwardii i dyplomatów, suchych i ostentacyjnie dystyngowanych, uwijały się włochate, rozczochrane postacie malarzy, rozpierały się na fotelach i kanapach jakieś nigdy nie widziane na ulicach typy w staromodnych, czarnych surdutach do kolan, brodate i długowłose. Byli to młodzi docenci filozofii i historii religii, wykładający w akademii duchownej. Na tym tle dziwnie wyglądał młody Hindus o brązowej skórze i zagadkowych, gore-