Przejdź do zawartości

Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

walka na pięści, gdyż podzieleni na obozy goście „Wielkiej Wschodniej Tawerny“, zachęceni widokiem walczących marynarzy „Witezia“, rzucili się w wir bójki, w zamieszaniu obrywając kułaki i od ludzi Olafa Nilsena i od czarnych strzelców.
Tymczasem stary Kalem wyciągał z poza kotary swego posługacza — Sudańczyka.
— Płacę ci hojnie — mówił, zaglądając mu w czarną twarz, — karmię, jak wieprza! Nie za darmo to robię! Chcę, żebyś mnie bronił, Mussa! Wyrzuć mi tego białowłosego drągala na ulicę, a inni wnet się uciszą. Ruszaj!
Ostrożny Murzyn przez szparę przyglądał się walczącym, aż machnął ręką i powrócił do kuchni.
— Nie pójdę! — oświadczył Kalemowi. — Temu czortowi nikt się nie ostoi! Wali jak toporem lub maczugą. Ja mam jedną głowę i za marne pięćdziesiąt franków na miesiąc nie dam jej każdemu drabowi rozbijać. Niech się tłuką, gospodarzu! Zmordują się wreszcie i ustaną...
Walka jednak wrzała dalej. Do roboty poszły już krzesła, a szczątki rozbijanych mebli coraz częściej warczały w powietrzu.
Nagle rozległ się donośny, rozkazujący głos w najczystszej francuszczyźnie:
— Stój!
W powietrzu zawisły potężne pięści i wzniesione ramiona, uzbrojone w odłamane nogi stołów i krzeseł. Wszystkie głowy zwróciły się ku drzwiom wchodowym.
Tam stał wysoki człowiek o spokojnej twarzy i twardym wzroku.
W rękach miał dwa rewolwery i, opisując niemi koło, celował, zdawało się, odrazu we wszystkie piersi.
Był to Pitt Hardful.