Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sambym stryczek zaciągnął na szyi tego nicponia, który dobierał się do składu i, nic z niego nie skradłszy, nam odebrał zaufanie kapitana! — mruknął, machnąwszy długiemi, małpiemi rękoma, Francuz Balbier, przezwany „Cepem“.
Wszyscy milczeli.
— Cóż to?! — złośliwie się śmiejąc, zawołał Cep. — Cóż to? Umiemy tylko rabować i dżgać „piórami“[1]? A czy nie łaska zasłużyć na zaufanie prawdziwych ludzi? Czyż nie możemy się zdobyć na to?...
— Jak? Mów, Cepie — rozległy się głosy.
Lecz Cep, w którym obudziły się wojownicze, pełne zapału i twórczej myśli, a zarazem praktyczne cechy Francuzów, już ujął w swe ręce dowództwo nad bandą.
— Siekiery i kilofy w garść i za mną! — skomenderował.
Za chwilę prowadził swój oddział ku zaroślom w zachodniej części kotliny Numy.
— Idziemy w innym kierunku... — szepnął, doganiając Cepa, zdyszany Puhacz.
— Milcz, Puhaczu, kiedy się nie znasz na strategji napoleońskiej — syknął Francuz. — To wojna — nie szukanie złota. Tam — ty jesteś Napoleonem, tu — ja...
Oddziałek zniknął w krzakach i zaczął cicho posuwać się na południe, obchodząc rów z ukrytymi w nich ludźmi, aż zapadł wśród rozrzuconych na płaszczyźnie głazów i zaczaił się.

— Hej, tam, chłopcy — szeptał do swoich Cep. — Na komendę moją zróbcie wielki krzyk, biegnijcie i walcie tych, co napadają tak, jakgdyby to byli dozorcy wszystkich więzień świata. A jeżeli zobaczę, że ktoś

  1. Pióro w mowie więziennej oznacza nóż.