Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nareszcie nastał dzień, w którym „Witeź“ musiał odpłynąć po nowe towary i dla złożenia w banku zdobytego złota.
— Kapitanie, — rzekł Pitt, — prowadźcie statek, ja zostanę i będę czekał na was. Zdążycie przybyć przed zimą.
Nilsen potrząsnął głową.
— Popłyniecie wy, kapitanie Siwir, a ja tu pozostanę! Jestem właścicielem i szyprem „Witezia“ i taka jest moja wola!
— Chciałem, żeby Elza Tornwalsen wypoczęła po bardzo ciężkiej pracy... — szepnął Pitt. — Teraz będzie zmuszona pozostać tu... Tymczasem przed nami zima polarna, Olafie Nilsen!
— Elza popłynie z wami... — także szeptem odpowiedział kapitan. — Tak będzie lepiej dla nas wszystkich. Może czas rozstrzygnie nasze losy... Ten, kto będzie miał cel oczekiwania, będzie czekał, kto go straci...
Zamyślił się i zakończył:
...ten już nie będzie nigdy oczekiwał!
— Kapitanie Nilsen, — powiedział Pitt, — wszystko pozostanie po dawnemu.
— To źle, — mruknął Norweg, — lecz dziękuję wam!
„Witeź“ nazajutrz przed świtem opuścił jezioro Tajmyrskie i po północy już się kołysał przy dość silnej dmie na oceanie, trzymając kurs na zachód.
Mikołaj Skalny został znów mechanikiem, mając do pomocy Sanickiego i czterech Eskimosów za palaczy. Falkonet był bosmanem i dowodził czeladzią, złożoną z Fostera, Rudego Szczura, Crew i dziesięciu tubylców.
Elza Tornwalsen rządziła w kuchni okrętowej, a jej pomocnikiem pozostał zwinny i sprawny Lark.