Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W pobliżu lasów i w kniei wyrywały się im z pod nóg szukające pod śniegiem pożywienia stada białych pardw, jarząbków i cietrzewi, które padały pod celnemi strzałami Polaków i Anglików, ludzi nawykłych do polowań. Setki białych, niepłochliwych zajęcy, gnieżdżących się w gęstych zaroślach wierzb i brzóz, stawały się zdobyczą myśliwych. Marjan Rynka, Ludwik Sanicki, rudy Crew i jego kolega — Morris Foster, najlepszy strzelec, często zapuszczali się w głąb tundry. Wśród kęp i rzadkich zarośli płaszczących się po ziemi modrzewi i brzóz, szukali myśliwi śladów białych lisów i jasno szarych północnych wilków.
Elza Tornwalsen, jej pomocnicy Lark i Kula Bilardowa, który zupełnie nieznacznie sam wyznaczył siebie na drugiego pomocnika kuka, mieli pracy poddostatkiem.
W obmyślonym przez Kulę Bilardową i zbudowanym przez mechanika Ludę piecu, opalanym świeżemi gałęziami modrzewiowemi, wędzono zabite przez myśliwych ptactwo i zające, zdzierano skóry z lisów i wilków, solono je i suszono, przed złożeniem do rumu.
Fosterowi udało się postrzelić zdaleka pięknego i bardzo dużego czarnego lisa. Była to drogocenna, rzadka zdobycz, więc Foster i Rynka puścili się w pogoń za uchodzącym, rannym zwierzem, pozostawiającym na śniegu ślady krwi. Dwa dni trwał pościg. Już na szonerze zaczęto się niepokoić o zapalonych, namiętnych myśliwych, gdy obaj się zjawili, zmęczeni i zziębnięci, bo w nocy wziął spory mróz. Strzelcy przynieśli wspaniałe futro czarnego lisa i na dodatek skórę białego niedźwiedzia, który niebacznie zaatakował ich w ustronnym wąwozie.