Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wchodzić w zwykły tryb marynarskiego życia. Pracy dla niego nie było zbyt dużo bo Witeź“ się odświeżał po kilku pływankach.
Załoga oprócz warug strażniczych miała cały czas wolny spędzając go w pięknem mieście, gdzie skrzętni, mądrzy Anglicy zebrali tak dużo materjału dla myśli i nauki.
Wynajęci przez kapitana robotnicy portowi, po pozostawieniu statku w doku, oczyszczali dno i kil „Witezia“ z warstwy muszel i wodorostów, malowali cały kadłub, szpaklowali szczeliny tarcic burtowych i desek deku, smolili liny takelażu, naprawiali żagle i ustawiali nowy ster. Najważniejszą jednak część roboty stanowiło czyszczenie kotłów i rewidowanie maszyny. Technicy dokowi pod kierownictwem Rynki starannie oglądali każdy najdrobniejszy mechanizm „Witezia“, czyszcząc i zastępując stare zniszczone części nowemi, dobrego angielskiego wyrobu.
Szoner stał w doku przez dwa miesiące i dopiero na Boże Narodzenie spuszczono go znów na wodę. Wypłynął na Tamizę odnowiony połyskujący, nabity węglem, i stanął w porcie.
Hucznie spędzono święta, więc skład wina, porteru, whisky i dżynu mocno opustoszał przez ten czas.
Kapitan spisał nowe kontrakty z Pittem, Polakami i Mikołajem Skalnym. Załoga wypoczywała po trudnej, burzliwej, pełnej przygód ryzie.
— Co będziemy dalej robili, sztormanie? — zapytał pewnego razu Nilsen, wchodząc do kajuty pochylonego nad książkami Pitta. — Nie będziemy przecież bez końca gnili na Tamizie?
— Z pewnością, kapitanie! — zawołał wesoło sztorman. — Szczególnie teraz, gdy Witeź“ wygląda jak jakiś