Przejdź do zawartości

Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Suma była bardzo znaczna i Pittowi oczy błysnęły radością.
Na drugim końcu statku skakał ucieszony Walicki, któremu, oprócz jego udziału w zysku, kapitan wypłacił hojną nagrodę za uratowanie sztormana.
Wieczorem tegoż dnia, kapitan oznajmił, że za dwa dni chce odpłynąć, aby w jemu znanem miejscu wysadzić na brzeg buntowników.
— Kapitanie! — rzekł Pitt. — Jestem jeszcze bardzo słaby i chciałbym czas waszego pływania spędzić w lecznicy, gdzie prędzej powrócę do zdrowia...
— Dobrze! — zawołał Nilsen. — Jutro wszystko się załatwi... Będziecie mieli dwa tygodnie czasu, mister Siwir.
— To wystarczy! — zgodził się sztorman. — Bo, jak widzę, mam końskie zdrowie, że tak prędko się wylizałem!
Następnego dnia Pitt Hardful został ulokowany w bardzo dobrze urządzonej prywatnej lecznicy w okolicach Londynu i oddany pod opiekę doświadczonych lekarzy.
Pitt natychmiast polecił kupić sobie kilkanaście książek, atlasy geograficzne i nawigacyjne i zaczął się uczyć.
Tymczasem „Witeź“ płynął tam, gdzie Nilsen miał zamiar wysadzić bosmana Rybę z jego czeladzią, po wydaniu im należnej części zysku, osiągniętego z ostatniej wyprawy.
Pod dozorem lekarzy Pitt szybko nabierał sił i wkrótce już mógł chodzić, lekko utykając. Zabrał się więc do pracy, ślęcząc nad książkami i mapami.
Gdy „Witeź“ po powrocie stanął na Tamizie, sztorman odrazu przeniósł się na szoner i powoli zaczął