Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krążownik, niedawno spuszczony z warfy! Mam projekt gotowy, kapitanie, lecz pozwólcie mi powiedzieć wam o nim za dwa tygodnie, bo teraz okrutnie się obkuwam!
— Poco czytacie tyle książek? — zapytał, wzruszając ramionami, Norweg.
— Za dwa tygodnie mam złożyć egzamin na kapitana dalekich ryz. Będę miał dyplom, tytuł i prawa kapitańskie — objaśnił Pitt.
— Poco wam to? — zdziwił się Nilsen. — Czy chcecie odejść z „Witezia“?
— Nie, kapitanie! — zawołał Pitt. — Nie chcę rozstawać się z wami, lecz, być może, zbrzydnę wam i sami zerwiecie kontrakt ze mną. Co ja wtedy z sobą pocznę? Nie każdy weźmie takiego ciurę na sztormana, jak to uczynił Olaf Nilsen. Mając dyplom, wiedzę i, jak powiadacie, żyłkę marynarską, — nie zginę! Rozumiecie?
— Rozumiem! — mruknął kapitan. — Widzę, że przygotowujecie sobie ucieczkę od nas. Niedobrze to obmyśliliście, mister Siwir! Nie, bo ja z wami nigdy umowy nie zerwę...
Olbrzym z wyrzutem patrzał na sztormana.
— Ja też nigdy! — rzekł, wyciągając do niego rękę, Pitt, — chyba wy tego zechcecie, lub gdy będę uważał to za niezbędne dla nas wszystkich.
— Jasne... — szepnął Nilsen. — Ryba szuka gdzie głębiej człowiek — gdzie mu lepiej... To — zrozumiałe! Będę czekał dwa tygodnie, mister Siwir, a później się naradzimy.
Przez ten czas ostatnich przygotowań do egzaminu kapitańskiego, Pitt znalazł jednak wolne godziny i wraz z Olafem Nilsenem i Elzą odwiedzał wspaniałe muzea londyńskie, teatry, wystawy, opowiadając swoim przyjaciołom o tem, czego nigdy nie słyszeli i nie wi-