Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzi jednak nie było bardzo długo, i tylko ramisy złowrogo warczały.
Wreszcie kapitan zdecydował, że trzeba szukać innego domu, w którym zamknięci są ludzie, gdy nagle usłyszał słaby okrzyk, głuszony odległością i grubemi ścianami. Było to słowo norweskie czy angielskie — Stenersen nie wiedział. Okrzyk był ludzki, lecz słaby i krótki.
Lecz teraz nikt już nie mógł zatrzymać Stenersena. Z rewolwerem w ręku rzucił się na ramisów. Te skupiły się razem, a podniósłszy się na całą wysokość, wyciągnęły ku niemu potężne swe łapy. Jedna taka łapa uchwyciła Stenersena i rzuciła nim w bok, lecz rychło marynarz pociągnął cyngiel — i potwór, ugodzony kulą między oczy, wił się na ziemi, powoli nieruchomiejąc.
Z wyciem i warczeniem rzuciły się na człowieka ramisy, lecz Stenersen, już pijany walką, walczył bez litości. Jeden za drugim grzmiały wystrzały i wciąż nowe i nowe cielska wiły się na ziemi, drapiąc kamienie i wyrywając trawę i mech.
Zdawało się więc, że zwycięstwo odniesie człowiek. Zostało już tylko dwuch ramisów, lecz skoro tych wziął na cel, odwróciły się z wyciem i pędem wpadłszy do domu, zatrzasnęły za sobą drzwi.
Teraz Stenersen nie wiedział, co robić. Szturmować do domu samemu, nie wiedząc, wielu tam znajdzie wrogów, nie wydawało się wskazanem. Postanowił więc powrócić do domu karła i naradzić się z Reinertem i prawdopodobnie z Karlsenem, jeśli ten już powrócił.