Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stenersen chciał już iść dalej, gdy oto w tejże chwili człowiek, gdyby z siłą podwójną, rzucił się na ramisa, w sekundzie jednej uniósł go w powietrze i z rozmachem strasznym rzucił o kamień.
A później ryży człowiek stał chwilę na swych krzywych nogach i bystro patrzał na Stenersena.
Wreszcie odwrócił się powoli, i ustawicznie się oglądając, poszedł w las.
Kapitan ruszył dalej, i wyraźnie słyszał i czuł, że ryży idzie za nim, a kiedy zapalił papierosa i płonącą zapałkę rzucił za siebie, usłyszał znagła głośny tupot szybko biegnących nóg.
Stenersen przedzierał się przez gęstwę lasu, — lecz chociaż droga była bardzo trudna, albowiem nie wiodła tędy żadna ścieżka, — nie czuł ani zmęczenia, ani głodu, ani pragnienia. To też przypadkowo tylko przypomniał sobie, że na ziemi jest teraz noc, a spojrzawszy na zegarek przekonał się, że strzałka ukazuje trzecią po północy.
Jeszcze dwie godziny maszerował Stenersen, aż wreszcie ujrzał pierwsze opalone drzewa. Liście z tych drzew dawno opadły i pozostały tylko poczerniałe, połamane pnie z odstającą, popękaną korą, i opalonemi gałęziami.
I jeszcze długo błądził marynarz po lesie, aż wreszcie wyszedł na wielką polanę, wśród której widniał napół rozwalony dom z wysoką, okrągłą basztą.
Kilku ramisów strzegło wejścia. Zobaczywszy Stenersena, natychmiast powstały, groźnie warcząc.
Nie mogąc podejść bliżej marynarz zaczął głośno krzyczeć po norwesku i po angielsku. Odpowie-