Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przed odejściem jednak krzyknął jeszcze słów kilka, obiecując prędko powrócić i dając uwięzionym nadzieję ocalenia. Zaledwie jednak wszedł do lasu, ułyszał za sobą krzyki i zobaczył tłum ramisów, na których czele mknął na przytwierdzonych do nóg motorach, jakiś drugi karzeł.
Stenersen ruszył pędem, kryjąc się za drzewami, i przysiadując w gęstej trawie. Jednocześnie nabił na nowo rewolwer dwunastoma rozrywającemi się kulami. Dokonawszy tego, ukrył się w gęstym krzewie i tu się postanowił bronić.
Ramisy, niosąc teraz karła, biegły już przez las. Łapy ich uzbrojone były pałkami i kamieniami, oczy zionęły wściekłością, a z gardzieli wyrywał się ochrypły, dziki zew. Lecz nim dobiegły do krzewu, w którym się ukrył marynarz, z różnych stron, z poza drzew wypadli pierwotni ludzie i rzucili się do wściekłej walki.
Pracować jęły szybko grube, sękate pałki, uzbrojone ostremi kamieniami, zazgrzytały zęby, i rozległy się krzyki walczących pierś o pierś wrogów.
Jeden z ludzi, przebiegając, spuścił swoją pałkę na karła stojącego z boku. Żałośnie zwinęło się, jak przebity ptak, maleńkie, słabe ciało i zamarło niemal bez drgnienia.
Walka była zacięta, siły przeciwników równe. Już wielu zabitych i rannych leżało na trawie, i bój ogólny zwolna zamieniał się w poszczgólne pojedynki, w których człowiek walczył z ramisem, bijąc, gryząc i drapiąc wroga.
Stenersen zdecydował, że pora działać i rozpoczął strzelać do ramisów. W pierwszej chwili wszyst-