Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Setnie, zwrot na lewo! Skakać do potoku i łożyskiem na równinę wychodzić! A w szyku, waszmościowie, w szyku!
Tak to pan Andrzej Lis, niby czopy z beczek z okowitą wyrywał setnię po setni z czeluści wąwozu i chorągwiom drogę powrotną torował.
Pułkownik, przywoławszy do siebie junaka, pochylił się ku niemu w kulbace i szepnął:
— Gdyby nie ty, to chyba porąbałaby się tam hołota wystraszona! Nie zapomnę ci tego nigdy, Jędrku!
— Zaś tam! — odparł młodzian. — Czyż to pierwszyzna mnie i tobie, Walenty?!
Hetman kazał wojsko ustawiać, a sam z towarzyszem Rembielińskim, gładko po węgiersku mówiącym, jął jeńców, przez Kalinowskiego schwytanych, indagować.
Dowiedziano się wtedy od hajduków węgierskich, że czujny i przebiegły Rakoczy, o pochodzie lisowczyków powiadomiony, podesłał im fałszywego języka, a sam zasadzkę w górach zarządził, nad którą oko miał waleczny rycerz, graf Andraszy. Opowiedzieli hajducy, czyli drabanci piechoty węgierskiej, iż wszystkie wąwozy, przełęcze i doliny rzeczne obsadził ludem zbrojnym rozważny Rakoczy, a górale i pastuchy w im tylko znanych cieśninach w przygotowaniu mają dla wrogów nagromadzone kupy kamieni i głazów skalnych.
Zamyślił się głęboko hetman lisowczyków i, z konia zsiadłszy, rotmistrzów na naradę wołał.
O czem i jak mówiono w kole starszyzny, pozostało to na zawsze w tajemnicy, lecz ogłoszono publiciter, że emisarjusze cesarscy Althann i Humenay