Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ja ci powiadam, mopanku, lecz nawet mać rodzona po trzech niedzielach nie pozna!
Jednak na tem stanęło, i pan Lipski w tydzień później stawił się w kwaterze pułkownika Walentego Rogawskiego, pismo królewskie kładąc przed nim.
Hetman lisowczyków pilnie i długo odczytywał pełne łaskawych a wykrętnych słów odręczne pismo Zygmunta III-go, bo, snadź, rozmyślał pułkownik nad tem, co ma rzec i jak postąpić wobec delegata królewskiego.
Siedział pochylony nad papierem tak długo, że pan Adam Lipski jął uśmiechać się pogardliwie, myśląc, że nieuka widzi przed sobą.
Ale pan Rogawski wkońcu głowę podniósł i oczy drwiące, drapieżne w źrenicach delegata Zygmuntowego zatopił.
Milczeli obaj kilka chwil.
— No, to i dobra, skoro waść na zastępstwo osoby królewskiej przysłany został. Oboźny mój kwaterę imć panu wskaże. Czołem, waść!
I tyle tylko było przemówienia pana Rogawskiego.
Pan Adam Lipski ostrożnie napomknął:
— W piśmie swojem najjaśniejszy pan wystawił conditionem sine qua non, iżbym do koła waszego, mości pułkowniku, dopuszczon był.
— Stanie się zadość woli króla jegomości, gdy w kole od majestatu gadać wypadnie. Ino rzadko, a może całkiem nigdy. My — ludzie wojenki, o swoich ino małych sprawach w kole rozprawiamy, a de publicis gadanie nasze — to szabel szczęk, w czem ani waść, ani król pomocy nam wykazać nie możecie. Czołem!