Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Naradziwszy się i postanowiwszy, że cyganie pojadą osobno, aby nie zwracać uwagi na innych, ruszyli dalej.
Pan Andrzej widział dobry omen w przybyciu Beki i radością napoiła go wieść, że wierny Drzazga do przytomności ducha powrócił.
— Gorzałki prosi Michałko — no, to już i dobra! — myślał junak. — Okrutnie do gorzałki ochoczy chłop! Skoro łaknie jej, znaczy — zdrowieje mój Drzazga miły! Bogu niech będą dzięki!
Słońce świeciło jasno.
Skrzył się i mienił tysiącami ogników skrzepły, dzwoniący śnieg, tęgo ścięty mrozem.
Niebo lazurowo, pogodne rozradowało serca, ukoiło troskę, co tak długo i boleśnie zatruwała je i dręczyła męką tęsknoty, lęku i rozpaczy.


Rozdział XIV.
Dla ojczyzny.

Pan Andrzej Lis w sześć dni doprowadził swój mały oddziałek do obozu pod Koszycami położonego. Ujrzał tam smutny obraz ostatecznego rozkładu.
Pan Adam Lipski nie umiał wojska w karby ująć, miotał się, naradzał, układy prowadził z dowódcami, obietnicami kusił i zwodził, aż koło starszyzny i towarzystwa chorągwianego, zaprosiwszy go grzecznie, konia kazało mu podać, aby od wojska odjechał na zawsze.
— Nie sposobny, waść, jesteś, jako żeś człek nie bitewny i na wodza nie zrodzili cię rodziciele. Bywaj