Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pozostawałem! — oznajmił Jerzy Seczeni. — Jest to pan Andrzej... Łęczycki, znamienity wojownik!
Nie czekając na odpowiedź, zwrócił się do rotmistrza i zawołał:
— Chodźże, miłość wasza, wdzięcznym tu suponuję, będziesz gościem, jako ja ci jestem wdzięczny!
Pan Andrzej, ucałowawszy w milczeniu ręce pani Wolskiej, nisko skłonił się przed panienką, a później wyprostował się dumnie i dość ozięble ręce panów węgierskich ściskał.
— Raz tylko machnąć naodlew i oczy na zawsze zamknie ta lala cacana!... — myślał, żbiczem okiem patrząc na młodego Janosza.
Jednak nie uczynił tego pan Andrzej, bo rozważny był i nie o zemstę mu chodziło tego dnia, jeno o ratowanie miłości swojej.
Uczta stawała się coraz szumniejsza, bo nowe i coraz zacniejsze wina wnoszono, a panowie pili bez umiaru.
Wreszcie podniósł się młody, rozhukany, niby buhaj na błoniach, Janosz i, podnosząc puhar zawołał:
— Dziś na zawsze zapadnie dla mnie słonko... Urocza, nadobna panna Barbara opuści posiadłości Seczenich Gonösz. Nie ujrzą jej więcej oczy moje, a serce ino zdaleka tęsknić w boleści będzie, w niewiadomą, obcą dal lecąc... Chcę, aby panna Barbara i wy, dostojna pani, mile sobie wspominałyście ziemię madziarską, przeto uraczę was widowiskiem rzadkiem. Królewskiemu taborowi Beki zabawiać was rozkażę, a usłyszycie i ujrzycie w tych śpiewkach, muzyce, tańcach dzikość naszej krwi, tęsknicę serc, miotanie ducha i miłowanie płomienne, wieczyste, niena-