Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

naka, na chwilę jedną błysnęły radością, lecz wnet niebieskie oczy przykryły się rzęsami i twarzyczka powlekła się obojętnością.
Gdy graf Janosz z gośćmi usiadł przy stole, a służba roznosiła dymiący paprykarz i gulasz, nalewała do kubków wina, do ucztujących zbliżył się z niskim pokłonem Jurko i, list grafa pokazując, rzekł:
— Wedle obietnicy, przybyłem po jaśnie panią i jaśnie panienkę, na które małżonek i rodziciel ich z utęsknieniem czeka. Przywiodłem ze sobą grafa Jerzego Seczeni, który pod Gizą do niewoli polskim rycerzom się dostał.
— Dawaj go tu, co żywo! — zawołał młody graf.
— Za pozwoleniem waszej dostojności! — odezwał się Jurko. — Na słowie pisemnem waszem polegało rycerstwo, przeto raz jeszcze chciałbym słowo żywe usłyszeć, że jaśnie panią i jaśnie panienkę nam oddaje wasza dostojność wzamian za uwięzionego grafa, waszego brata stryjecznego...
— Jako żywo, że tak! — zakrzyknął Janosz. — Seczeni nie mają dwóch obietnic, ino jedną! Taki bowiem jest nasz obyczaj starodawny...
Powiedział to z dumą i wąsa długiego podkręcił.
Jurko odszedł i po chwili powrócił, prowadząc pod ramię grafa Jerzego Seczeni, którego nikt nie spostrzegł dotąd, bo go cyganie tłumem swoim odgrodzili.
Bracia zaczęli się ściskać i nowinami dzielić, pokrótce o wszystkiem opowiadając sobie.
— Do stołu proszę, cher cousin! — mówił Janosz, prowadząc kulejącego grafa ku gościom.
— Chciałbym, aby do stołu zaproszony został rycerz polski, pod którego opieką przyjazną i szlachetną