Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cichajcie tam, skurczybyki! — wrzasnął. — Niby źrebięta na błoniach rżą bezmyślnie! Wesołki ponad miarę! „Szczob was gadzina skusała!“
Wszyscy zrozumieli, że skoro rotmistrz z ruska klnie, znaczy, że w wielki wpadł gniew, umilkli więc i patrzyli zawstydzeni.
— Noc już późna! — warknął pan Andrzej. — Lepiejbyście zrobili, łby krzyżem świętym znacząc i na spoczynek idąc, bo jutro mamy bitwę. Bóg da ostatnią, bo Hohenloik już cienko śpiewa i resztkami goni! Jutro uderzymy na Brno, waszmościowie! Od obozu pójdziemy w pieszym ordynku. Spać, waszmościowie, spać przed szturmem!
Towarzystwo rozchodziło się w milczeniu, tylko wesoły zawsze setnik Biernacki mruczał z zadowoleniem:
— Ależ klnie nasz komendant! Ja wam powiadam, brachy, primo voto!
— Nie zwykł ja słuchać tego! — odpowiedział buńczucznie młodociany pan Jaxa-Bychowski.
Na to odrazu odpowiedział, filuternie mrużąc oczy, pan Chomiczewski:
Sine dubio, ciężka była reprymenda dla tak delikatnej osoby, jak waść. Tandem tedy — idź do komendanta i do słuchu mu o tem powiedz, asan!
Pan Jaxa-Bychowski spojrzał na setnika i nagle parsknął śmiechem wesołym, mówiąc:
— A jakże? Pójdę, pójdę... spać!
— Tak to będzie rectissime! — zakonkludował pan Biernacki i ziewnął głośno.
Czarniawy pan Kruszewski, stojący na uboczu, zaśpiewał cichutko, aby rotmistrz nie słyszał: