Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ciskał się szarak na wilka:
Nie lubię twych kłów kilka!
Trudna rada z mocnym wilkiem —
Do kiszek poszedł szarak chyłkiem...

Śmiejąc się, wchodzili towarzysze do namiotów i po krótkiej modlitwie usnęli snem twardym, jak na rycerzy przystało.
Tylko w jednym namiocie długo jeszcze płonął kaganek. Rotmistrz nie mógł spać. Niepokój i tęsknota odpędzały sen.
Pan Andrzej siedział zamyślony, a gdy podnosił oczy, widział potężny czarny głaz, zamykający wyjście z namiotu. To wachmistrz Drzazga, nigdy nie odstępujący komendanta, usnął, usiadłszy w kucki.
Mimowoli uśmiechnął się pan Andrzej, patrząc na wiernego pachołka i ręką w poręcz zydla uderzywszy, aby śpiącego obudzić, rzekł doń:
— Ruszaj na posłanie, Michałko, boć to jutro znowu czeka nas znój w bitwie!
— Pfy! — parsknął wachmistrz, przecierając oczy zaspane, lecz wstał i, przewalając się nieskładnie, ukląkł w kącie, długo się modlił, wreszcie położył się na derce, siodło pod głowę wygodnie podsunął i leżał cicho, pilnie śledząc każdy ruch komendanta.
Pan Andrzej oderwał się od swoich myśli ciężkich.
Inna sprawa zaprzątała teraz jego głowę.
Był znowu tylko wodzem, więc pytał siebie:
— Ciekaw jestem, kto mądrzejszy i przebieglejszy: Hohenloe czy ja?
Pytanie to zadał nie bez przyczyny.
Zdawać się mogło, że, mówiąc głośno przed wszystkimi o tem, iż zamierza jutro rano szturm przypuścić