Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Rodzinę po wojnie odwiedzałem i w swoich stronach nad Bzurą nieco czasu strawiłem — odparł pan Andrzej. — Rodziciele się stroskali o mnie do cna, za przepadłego mając, no i mnie do naszego dworu Łęczyckiego sumno było, boć to niemało leci upłynęło w bitwach lutych, w potrzebie ciężkiej na obczyźnie, wasza dostojność!
— Chwali ci się takowa miłość synowska, kawalerze! — kiwając głową, rzekł biskup poważnie. — Intentionem habeo dopytać się waszmość pana o wojsku lisowskiem, o którem ino głuche i bałamutne dochodziły nas wieści, a ninie głośno o niem, lecz sine laude et amore gadają o was ludziska. Tandem tedy słucham waszmości!
Pan Andrzej skinął na karczmarza, aby antałek miodu co żywo na stół postawił, bo na sucho rozpowiadać elokwentnie nie umiał, a do tego i nie wypadało tak dostojnego znajomka bez poczęstunku zacnego zostawić.
Pociągając wcale przedni miód z półkwarterka mierzonego, prawił rotmistrz dzieje wojska, starannie przypominając sobie:
— Jeżeli prawdę rzec, to ze swawoli i z crimen contra Rzeczypospolitej powstały hufce lisowskie — mówił. — Pan Aleksander Lisowski po rokoszu Zebrzydowskiego w dwieście kozaków radziwiłłowskich zbiegł do Dymitra, który to za prawowitego cara moskiewskiego podawał się śmiele. Impreza ta ponoć ciemna była, ino pułkownik Lisowski na dobro Rzeczypospolitej obrócić ją tentował bez ustanku i mnogich korzyści przysporzył. Nie uwierzycie, wasza przewielebność, że były czasy, gdy ino my