Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Rozdział VII.
PRZERWANA WYPRAWA KINEMATOGRAFICZNA.

Pierwsze śniadanie spożyli we czwórkę, gdyż Wasyl zapewne przed świtem jeszcze poszedł do dworu. Jurek nie słyszał, jak Poleszuk wchodził do kurenia, aby zabrać przygotowany przez chłopca list.
— Właściwie, — powiedział Gruszczyński, patrząc na siedzące przed nim towarzystwo, — nie jesteśmy w porządku. Powinniśmy byli odrazu po założeniu obozu, odwiedzić dziedzica i podziękować mu za gościnę.
Olek skrzywił się pogardliwie i mruknął:
— Przesądy! Niepotrzebne ceregiele...
Marynia i Stach Wyzbicki milczeli, więc Jurek znowu się odezwał.
— No, nie przeczę, że bez nich też żyć można... ale myślę, że grzeczność znakomicie ułatwia i umila życie. Gdyby wszyscy stosowali to prawidło w stosunkach wzajemnych, nie byłoby zapewne, awantur, bijatyk i nieprzyjaźni, wynikającej z błahego nieraz powodu... Opowiadał mi kolega-marynarz, że, będąc w Japonji, dziwił się powszechnie panującej tam uprzejmości. Śmiałem się, gdy posłyszałem, że pewien wieśniak japoński, potrącony przez rowerzystę, podniósł się natychmiast i zaczął go przepraszać, że swojem niezgrabnem ciałem śmiał zagrodzić mu drogę!
— A to ci chińska heca — wybuchnął śmiechem ubawiony Olek.