Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Raczej — japońska — poprawił go Stach.
— Przekonaliście mnie... — mruknął Olek, poważniejąc nagle. — W niedzielę pojadę do dworu, a i wy ze mną... Ale Marynia i Stach nic jeszcze nie wiedzą o naszych nocnych przygodach! Posłuchajcie więc, bo to, doprawdy, — ciekawe!
Olek i Jurek, przerywając sobie wzajemnie, zaczęli opowiadać ze wszystkiemi szczegółami przebieg wyprawy na suma. Gdy skończyli Jurek wstał i, przyniósłszy aparat fotograficzny, powiedział:
— Teraz radzę wam obejrzeć tego potwora! Przy tej sposobności sfotografuję was przy sumie, na tle jeziora!
Dziewczynka i Stach oczom swym nie wierzyli, że na jakiś tam marny „widelec“, jak Marynia nazywała ość, można było schwytać tak potężną rybę. Olek chodził dumny i uśmiechał się triumfująco.
— Jabym i większego jeszcze olbrzyma złapał, gdyby tylko one zamieszkiwały nasze wody! Ale, po ukończeniu szkoły, a potem politechniki, uciułam sobie trochę grosza i zaraz wyruszę na morza południowe. Czytałem opisy łowów dwuch Anglików — Holcombe’a i Hedges’a, którzy, nie uwierzycie mi, jeżeli powiem, że schwytali na wędkę (ale jaką!) piłoryby o wadze 4.500 funtów i rekiny do 1.500 funtów. To dopiero prawdziwe łowy i cóż wobec nich znaczy mój 250 funtowy sum?!
— No, tak, tak! — pocieszała go Marynia. — Jednak i jezioro Czerwiszcze — to nie podzwrotnikowe morze, Olku! Twój sum — to niebylejaka zdobycz! Możesz być z niej dumny!
— Ustawiajcie się i róbcie inteligentne twarze! — przerwał tę rozmowę Jurek. — Fotografuję! Raz, dwa... trzy!
Zrobiwszy kilka zdjęć, Jurek pożegnał siostrę i przyjaciół i, podpierając się wyrąbanym w lesie mocnym i wysokim kijem brzozowym, jakiego używali dawni pielgrzymi, ruszył w stronę lasu. Tym razem wybrał jednak inny