Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tylko większe i wyższe. Pomiędzy dorosłemi chodziły młode, wesołe, ciągle skacząc i bijąc się. Zdawało się, że, ujrzawszy nas, bardzo powoli zaczęły się posuwać, lecz maszerowały takiemi krokami, że szybko się oddalały.
Wyszedłszy z wózka, wyprzęgliśmy konia, a wyżła uwiązaliśmy do osi.
Gdy koń był wyprzężony, Zass zostawił na nim tylko uzdę, wziął do ręki rzemień od niej i kazał mi stanąć zboku tak, abyśmy byli obaj ukryci za tułowiem konia. Potem zaczęła się strategja prosta, ale długa. Doktór tak manewrował, żeby koń zataczał szerokie koło, i w ten sposób okrążał stado. Po pierwszem kole nastąpiło drugie, ale już mniejsze. I tak, zwężając koła coraz bardziej, dotarliśmy do dropiów na jakie 70 kroków. Ptaki zaczęły już zbyt niespokojnie kręcić głowami i przysiadać, przygotowując się do lotu.
— Niech pan strzela, ale dobrze, bo zdąży pan dać tylko dwa strzały! — szepnął do mnie Zass.
Wyskoczyliśmy z za konia i daliśmy ognia ze wszystkich luf naszych strzelb. Zass zabił dwa dropie, ja zraniłem jednego w skrzydło. Nabiegałem się za nim po stepie! Pędził, jakgdyby był strusiem. Długo nie dopuszczał mię na odległość strzału, aż wreszcie, straciwszy sporo krwi, zmęczony biegiem i bólem, zaczął słabnąć.
Wtedy, znowu strzeliwszy, dobiłem go.
Był to stary samiec, ważący 28 funtów.
Dla takiej zdobyczy warto było przejechać 40 kilometrów i zakurzyć się okropnie. Powracaliśmy już po zachodzie słońca, ale inną, krótszą drogą, bo Zass śpieszył się do szpitala. Przejeżdżaliśmy przez dużą