Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie obejrzał karabin, naoliwił go i, założywszy świeże naboje, naostrzył siekierę i nóż.
Ubrawszy się lżej, niż zwykle, natarł tłuszczem narty i, wziąwszy do rąk karabin, poprowadził Rana do chlewu.
Zdumione psy szły za nim, przeciągając się i ziewając.
Zamknąwszy renifera, gwizdnął na szpice i ruszył ku wyjściu z wąwozu.
Psy ożywiły się odrazu. Muto poprowadził je ku miejscu, gdzie widział ślad krwi. Wskazał na nie ręką i zmusił Nao i Wou, aby obwąchały je dobrze. Psy głośno węszyły i warczały. Teraz pojęły ostatecznie, że muszą wytropić niedźwiedzia. Nastroszywszy kudły i stuliwszy uszy, wybiegły naprzód.
Trop prowadził na spychy jaru.
Psy natychmiast odnalazły miejsce, gdzie niedźwiedź leżał wieczorem, a nawet próbował zejść śliskiem zboczem wąwozu. Ślady zwierza biegły dalej i znikały w sosnowym borze, rosnącym na pagórkach.
Szpice brnęły w śniegu ostrożnie, co chwila przystając i nasłuchując.
Droga była ciężka. Zapewne burza podruzgotała tu niegdyś i obaliła najwyższe drzewa, pioruny zaś wznieciły pożar leśny. Wszędzie na ogromnej przestrzeni leżały przywalone śniegiem grube kłody sosnowe, otoczone młodą poroślą, ponad którą czerniał najeżony drzazgami złom i opalone, jakgdyby żałobne pnie.
Muto zmuszony był przełazić przez leżaninę, wpadał do wykrotów, pozostałych po zgniłych już korze-