Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

olchach, ostry zgrzyt zębów łasicy, niewidzialnej w gmatwaninie krzaków, krakanie kruka, szelest spadających szyszek i inne, znane mu i nieznane odgłosy, rozlegające się raz daleko, to znów blisko nad nim lub też, zda się, pod nogami stojącego nieruchomo chłopaka.
Umiał tak stać, bo go tej sztuki nauczył ojciec na łowach.
Stał teraz bez ruchu, w swem futrze prawie niedostrzegalny na tle szarych i burych pni i gałęzi, i uśmiechał się, widząc zająca, który wyszedł z krzaków i kicnął tuż przed nim, spokojnie ogryzając korę. Bielak pierzchnął w popłochu dopiero wtedy, gdy Muto syknął przez zęby, ledwie wstrzymując ogarniający go śmiech.
Nagle chłopiec spoważniał i zamarł, zamieniony w słuch.
Echo leśne przyniosło mu szczekanie Nao. Piesek odezwał się tylko dwa razy, odezwawszy się krótko, a potem wydając urwane wycie.
— Aha — ucieszył się Muto — pies odnalazł żerowisko popielic, ale cóż to znowu?
Nao gdzieś daleko rzuciła w mroźną dal przeciągłe, pełne nawoływania wycie.
Chłopak popędził na głos psa.
Nao biegła mu na spotkanie, zdyszana i przejęta.
Oglądając się raz po raz, poprowadziła go za sobą i zatrzymała się w krzakach nad podłużną kotliną, zarośniętą wysokiemi trzcinami. W lecie musiało tu być jezioro, które znikło teraz pod grubą warstwą lodu i śniegu.
Suka, wystawiwszy pysk z krzaków, głośno wę-