Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Piesek słuchał uważnie, kręcił śpiczastym pyszczkiem i merdał ogonem, jakgdyby się tłumacząc.
Zdarłszy skórkę z zająca, chłopak wypatroszył go, odrąbał mu głowę i skoki i oddał te przysmaki psom, resztę zaś włożył do gorącego popiołu, aby mięso się upiekło. Zaparzywszy herbatę, zaczął rozpakowywać rzeczy i znosić je do szałasu. Odprzęgłszy Rana, spętał go i puścił na paszę. Renifer czuł się doskonale, bo znalazł zarośla młodych krzaków olchowych i jął je obgryzać.
Cały dzień zeszedł chłopakowi na urządzaniu obozowiska; najwięcej zaś czasu zabrało mu zbudowanie zagrody dla renifera. Musiał zostawić go w obozie, więc należało ochronić zwierzę od napadu drapieżników. Muto wykorzystał kilka stojących obok siebie drzew, połączył je gęstą siecią żerdzi i zbudował coś nakształt dachu, najeżonego zaostrzonemi patykami.
W tym „chlewie“ miał stać Ran, żywiąc się narąbanemi dlań gałązkami drzew, z których najbardziej mu smakowały olcha i wierzba.
Pierwsza noc minęła zupełnie spokojnie.
Westchnąwszy do dobrego Wielkiego Ducha, Muto starał się wyobrazić sobie, co w tej chwili robią rodzice i kulawa Ramna, lecz nie udało mu się to, bo, gdy naciągnął na siebie ciepłą skórę jelenia, usnął natychmiast. Nie słyszał parskania renifera i cichego warczenia psów, coś wietrzących zdaleka; nie doszły uśpionego, znużonego drogą i pracą chłopaka różne dziwne nieraz i tajemnicze głosy puszczy, ledwie uchwytny szelest zwisających nad szałasem gałęzi i zgrzyt śniegu na krawędzi wąwozu. Księżyc zajrzał na dno jego, zatrzymał swe blade promienie na do-