Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stado pentad[1], a obok chodziły żórawie… A to co? Cyweta wpadła na stado kuropatw… Widzisz wyrwane pióra? — a tu zczerniałą krew na suchych łodygach trawy?… Tam na piasku wygrzewał się duży wąż… później wczołgał się na drzewo… Widocznie czatował na antylopy, lecz uszły mu, więc ześliznął się z drzewa, bo zdarł kawał kory i ukrył się w gąszczu brussy…
Można słuchać tej opowieści od rana do wieczora, aby tylko sił starczyło błąkać się po dżungli, a nigdy do końca doczytać tej księgi nikt nie potrafi, bo wielki, porywający Autor codziennie zapisuje nowe i nowe jej karty.
Czyż istotnie ma nastąpić ten dzień, gdy genjalny autor księgi dżungli nie znajdzie już w niej wolnych kart?
Przecież nastąpić to może wtedy, gdy drogi przetną dżunglę w różnych kierunkach, gdy padną niedostępne teraz głębie kniei pod siekierą białych przybyszów, gdy nad rzekami powstaną nowe osiedla ludzkie i gdy obwieszony amuletami łowieckiemi murzyński łucznik wdzieje na siebie europejską marynarkę i trzewiki, pogwizdując piosenkę kabaretową?

O, Boże wszechmocny! Oddal ten moment wielkiej zbrodni, gdy zostanie zamknięta na zawsze, do końca doczytana, genjalna, porywająca, romantyczna księga dżungli! Oddal ten moment do czasu, gdy mięśnie moje osłabną, słuch stanie się niewrażliwym na najmniejszy szmer w kniei, gdy wzrok mój nie będzie mógł odróżnić w brussie plamistego ciała drapieżnika i bru-

  1. Pentada — perliczka.