się o zaszczytnej cywilizacyjnej pracy Francuzów, którzy chociaż na niekorzyść swoją, jednak z wielkim wysiłkiem szerzą oświatę wśród murzynów, widząc w nich przedewszystkiem ludzi, godnych zastosowania do nich „prawa człowieka i obywatela“.
Z Dakaru płynęliśmy dobę do angielskiej Gambji, gdzie zwiedziliśmy stolicę jej — Bathurst; tu wspaniałomyślnie obiecałem uraczyć swoją żonę, pomocników i przyjaciół… lodami w jakiejś restauracji lub cukierni. Lecz w całym Bathurst nie znaleźliśmy ani śladu podobnych zakładów, a więc, przemaszerowawszy pod palącem słońcem kilka godzin, czółnem powróciliśmy na „Kilstroom“, gdzie wypiliśmy całe morze wody sodowej, fabrykowanej w Amsterdamie.
Poczciwy steward „Kilstrooma“ nie żałował nam tego ożywczego napoju!
Od Bathurst do Konakry, gdzie się miała skończyć nasza morska podróż — dwa dni drogi okrętem.
Staliśmy całą noc przed tym portem, a żona dała tu swój pożegnalny koncert na „Kilstroomie“. Była piękna, księżycowa noc, morze połyskiwało niby roztopione srebro; żadnego podmuchu wiatru. Spokój… Dźwięki skrzypiec płyną na falach ciszy i giną gdzieś w cieniu czarnych, olbrzymich drzew na brzegu.
Rano gubernator Gwinei przysłał po nas łódź motorową i swego urzędnika. W parę godzin potem byliśmy już ulokowani w bardzo przytulnym hoteliku. Z okien naszego pokoju roztaczał się widok na aleję z ciemnych drzew mangowych, a wyżej — na ocean, lazurowy, gorący, …potężny.