Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kazałbym zrzucić go ze schodów! — wykrzyknął zapalczywie don Miguel. — Uczyniłbym to nietylko z powodów osobistych, lecz i dla twego szczęścia, Lizo! Nie mówmy już więcej o tem!...
— Szkoda! — szepnęła. — Szkoda, bo właśnie mam wieści o Enriko.
— Skąd? Śmiał napisać do ciebie? — zrywając się z miejsca, zawołał generał. — Każę wyrzucić go ze szkoły na bruk, pozbawiając stypendjum!
— Uspokój się, ojcze! — powiedziała smutnym głosem panienka. — Enriko ani razu nie napisał do mnie. Ale w otrzymanym dziś numerze „Rondy“ znalazłam taki anons. Przeczytaj!
Don Miguel wziął do ręki różową kartkę z szumną reklamą, ułożoną przez don Jeronimo Atocha.
— Enriko Kastellar — pisarzem, którego drukuje „Ronda“? — zdziwił się gubernator. — Czyżby porzucił szkołę? Ale nie — zostalibyśmy powiadomieni o tem z centrali kolonjalnej... Jestem zdumiony, chociaż przypominam sobie pewien wieczór... Ten mulat czytał ci nagłos „Don Kiszota“ i dawał swoje komentarze. Pomyślałem wtenczas, że chłopak ma zdolności literackie... Prefekt też uważał go za bardzo uzdolnionego... No, ale dla nas pozostanie na zawsze mulatem i tylko mulatem, człowiekiem najgorszego gatunku!
— Co się stanie z twoją pogardą dla niego, jeżeli cała Hiszpanja będzie go wielbić!? — spytała Liza.
— Tego się nigdy nie doczekam! — zaprzeczył gniewnie. — Hiszpanja nie może uwielbiać „człowieka w cętki i kratki“!
Liza, nie rzekłszy ani słowa więcej, opuściła gabinet ojca.
Gubernator zamyślił się głęboko. Zrozumiał, że córka jego przechowuje w sercu miłość dla pogardzanego mulata.