Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To gwałt! — syknęła. — Gwałt nie nakłada zobowiązań. Ja żądam, żebyś dochodził swoich praw!...
Stanęła przed nim i zatopiła w źrenicach jego szeroko rozwarte, roziskrzone oczy.
Nagłym ruchem skoczyła ku niemu, namiętnie przywarła całem ciałem i wpiła się pocałunkiem w jego wargi. Nie odejmując ust swoich, szeptała gorąco:
— Żądam tego! Żądam — słyszysz... — bo kocham ciebie...
Cały świat zawirował przed nim. Czuł, że ziemia się rozstąpiła i że runął w otchłań bez dna.
Porwał ją, ścisnął z całej mocy, jął całować po oczach, ustach i włosach, szeptał szalone słowa, składał przysięgi i, jak przez sen, widział jej oczy, zasnute mgłą, usta — rozchylone, drżące i pokorne, pierś, gwałtownie falującą pod lekkim jedwabiem sukienki, i obnażone złociste, ciepłe ramię — bezwładne, miękko opadające.
— Twoja jestem, twoja na zawsze!... — szeptała.
— Nie mów nic! Nie mów nic — błagał i przez zaciśnięte zęby powtarzał: — Nie mów nic...
Nie pamiętał, jak i kiedy się rozstali. Gdy oprzytomniał, siedział na ławce, ukrytej za grubemi, gładkiemi kolumnami magnolji. Białe płatki kwiatów spadały mu na ramiona. Słońce dawno już utonęło za morzem. Gęste, fioletowe cienie snuły się wszędzie. Rozlegał się senny, pożegnalny świergot ptaków. Z poza ogrodzenia pałacowego dobiegał jękliwy skrzyp kół ciężkiego wozu murzyńskiego i chrapliwe okrzyki poganiacza bawołów.
Enriko wyszedł za bramę i stanął pod oknami lewego skrzydła gubernatorskiej siedziby. Nikt nie otwierał okna i nikt nie wołał na niego. Powrócił do szkoły. Niósł burzę w sercu, chaos wrażeń i myśli, a ponad wszystkiem — niewytłumaczony, ostry niepokój.