Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wcisnęła sobie na głowę. Oglądała się teraz za płaszczem, który Enriko powiesił na poręczy fotelu.
Mulat zbliżył się i pomógł jej włożyć okrycie.
Patrzył na nią obojętnym, prawie łagodnym wzrokiem, lecz coraz mocniej zaciskał wargi, aby nie krzyczeć, nie urągać i nie przeklinać.
Bez słowa uchylił przed nią drzwi, wyprowadził przed dom i szedł obok aż do bramy.
— Otwórz! — rzucił rozkaz stojącemu na warcie żołnierzowi. — Otwórz i natychmiast zamknij!
Zgrzytnęła i z brzękiem zatrzasnęła się żelazna furta. Słyszał przez chwilę odgłosy szybkich kroków odchodzącej. Umilkły wreszcie. Nic już nie mąciło strasznej, złowrogiej ciszy.
Zawrócił i szedł do domu, oddychając chrapliwie.
Podszedł do biurka; bezwiednym ruchem wysunął szufladę.
Wzrok jego padł na połyskujący niklem rewolwer.
Skrzywił usta w drapieżnym uśmiechu i syknął:
— Nareszcie...
Wyjął broń i obejrzał. Była nabita. Uchylił bezpiecznik i raptem śmiać się zaczął, podnosząc i opuszczając ramiona.
— Zdobyłem ostatni, najwyższy szczyt... szczyt własnego szczęścia! — rzęził przez dławiący go śmiech. — Własne szczęście, własne szczęście!..
Te słowa, padające raz po raz, przedarły się do jego świadomości.
Gdzieś z zakamarków wstrząśniętej duszy wynurzyło się wspomnienie.
Takie, zdawało się, dziwne, obce w tej chwili.
Kaplica Chrystusa de Vega... Syn Boży opuścił rękę miłosierną ku ziemi. Oprawcy nie mogli przygwoździć jej do krzyża na zawsze. Oderwała się sama i poświad-