Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pryskuje się ono, jak niewidzialny pył mgławic, zawieszonych w mrocznej otchłani czasu i przestrzeni. Błyśnie na jedną chwilę, krótką i zwodniczą, lecz ognista smuga jego gaśnie i ciemność pochłania wszystko wokół...
Liza gwałtownie odtrąciła klęczącego przy niej mulata, zerwała się z miejsca i, zacisnęła sobie gardło, szeroko rozwartemi oczyma patrząc w przerażeniu na zdumionego, wylękłego Enriko.
Z trudem poruszając wargami, szepnęła:
— Syn murzynki Beliry... pijanej, bezwstydnej Beliry, rzucającej zgniłe, plugawe wyzwiska...
Wstała i chwiejnym krokiem szła przed siebie, poprawiając włosy i ubranie.
Drżała z oburzenia i wstrętu, powtarzając nieprzytomnie:
— Syn Beliry... Syn Beliry!
Chusteczką wycierała sobie gorączkowo dłonie, szyję i twarz. Wydawało jej się, że jakieś ślady ohydne pozostawiły na nich dotknięcia syna Beliry.
— Syn pijanej, czarnej ladacznicy! Madonno! Ratuj mnie! — szepnęła, załamując ręce i wzdrygając się cała.
Enriko Kastellar podniósł się powoli. Oczy mu zgasły, a na rozjaśnioną szczęściem twarz opadała powoli ciemna zasłona. Wstał, podniósł ramiona i zacisnął wargi. Uczuł ból w zwartych mocno szczękach, a za uszami skurcz wyprężonych i stwardniałych mięśni.
Syn murzynki słyszał, co szeptała córka ubogiego granda hiszpańskiego.
Stał i przyglądał się Lizie. Miotała się bezładnie po pokoju. Dotykała włosów, poprawiała falbankę bluzki, usiłowała schować niepokorne pasemka, wybijające się z fryzury, obmacywała zapinki na piersi, krążyła po izbie, bezradna, przerażona. Spostrzegła wreszcie kapelusz, porzucony na biurku, porwała go i rozpaczliwym ruchem