Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prawie nie dotykając ziemi... nie potrafiłaby zapłakać gorzko i szczerze nad losem Alonso el Bueno!...
Ujrzał przed sobą pannę... zwykłą pannę.
— Ach, Boże! — zawyła w nim dusza. — Obcięła sobie włosy... Już nigdy nie zaplecie długich, czarnych warkoczy i nie ozdobi ich żółtą kokardą!
— Senor Enriko... — posłyszał niski, kontraltowy głos. — Tyle lat nie widzieliśmy się!
Spojrzał w ciemno-szafirowe, zalotne oczy i, pochylając się w ukłonie, ścisnął wąską dłoń Lizy i odparł nieco szyderczym, lecz uprzejmym tonem:
— Istotnie, bardzo dawno... Było to, mówiąc językiem poetyckim, o świcie naszego życia, senorito, a teraz dla pani słońce stoi w zenicie!...
Znowu się ukłonił i jął ściskać ręce pań i panów z otoczenia senority Floridablanca. Don Miguel z nieukrywaną chełpliwością szeptał do swoich znajomych:
— Kapitan sztabu generalnego, „as“ lotnictwa wojennego — don Kastellar, człowiek — bliski ekscelencji, hrabiemu Kastellar de l’Alkudia... Pogromca rewolucji... panowie!
Słysząc to, Enriko wzdrygał się ze wstrętu. Stał sztywny i milczał. Nie wiedział, co ma ze sobą począć. Rozmowy z Lizą nie szukał. Zaszłe w niej zmiany zewnętrzne pogłębiły jeszcze bardziej przepaść, którą czas wykopał. Przerzucać mostów przez nią nie miał zamiaru.
Na szczęście podbiegł do niego adjutant generała Kastellara i zawołał:.
— Ekscelencja szuka kapitana! Jego królewska mość raczy zaszczycić pana rozmową. Proszę się spieszyć, kapitanie!
Enriko przeprosił towarzystwo i odszedł z adjutantem.
Biegły za nim wszystkie spojrzenia. Wyrażały podziw, zdumienie, zawiść i nadzieje.